Mam 22 lata i nigdy nie byłam w związku

      Ten post nie będzie narzekaniem, że nikomu się nie podobam, czy też nikt mnie nigdy nie pokocha. Nie, ten post będzie wyjaśnieniem dlaczego nigdy nie miałam chłopaka i dlaczego wątpię w zmianę tego stanu.

         Sama nie wiem od czego zacząć. Może standardowo od samego początku. Kiedy byłam mała, czyli mając pomiędzy pierwszym, a piątym rokiem życia mieszkałam w Holandii. Życie tam wtedy bardzo mi się podobało. Mam stamtąd wiele pięknych wspomnień. Jednak poza nimi w głowie utknęło mi to jedno. Kiedy tata wpadł w szał mama uciekła przed nim do sypialni, a ja siedziałam z nią w jednym pokoju i trzymałam drzwi od środka. Tata próbował je otworzyć i wrzeszczał. Sama nie wiem jakim cudem utrzymałam drzwi mając zaledwie ok.  4 lat. Nie wiem, czy taka sytuacja zdążyła się raz, czy więcej razy. Mimo odzyskania przeze mnie pamięci to tego nie jestem pewna. 

      Przejdźmy do polskiego przedszkola. Już tam zaczęłam być wyśmiewana i odstawiana na bok. Głównie przez chłopców. Wrócimy jeszcze do tego.

     Czas na polską podstawówkę. Ten etap był najgorszy z całego toku mojej nauki. To wtedy mimo  całkowitej zmiany otoczenia byłam wyszydzana najbardziej i to przez samych chłopaków. Zarówno z mojej klasy jak i przez tych o kilka lat starszych. Potrafili ustawić mnie pod ścianą, sami stanąć wokół mnie w kółku i mnie wyśmiewać. To niestety nie był koniec poniżania mnie. Gdy wszyscy byli na podwórku, na przerwie, a ja w pustej szkole podszedł do mnie „przywódca” chłopaków starszy ode mnie jakieś 4-5 lat. Zanim cokolwiek zdążył zrobić uderzyłam go z całej siły w plecy najsilniej, jak tylko potrafi drugoklasistka pod wpływem adrenaliny i z całkiem dużą jak na wiek i płeć siłą. Wtedy też grupa starszych chłopaków przestała mnie prześladować. To nadal nie koniec. Chłopcy z klasy jak to oni uwielbiali się wygłupiać i jedną z ich zabaw było otwieranie damskiej szatni na w-f, gdy się przebierałyśmy. Od 1 klasy miałyśmy wybrane swoje miejsca. Ja zawsze stałam przy wejściu. I tak, gdy się przebierałam musiałam jednocześnie trzymać drzwi. Chłopcom mimo tego, że trzymałam czasami udawało się je otworzyć i zobaczyć mnie samą w szparze między futryną, a deską. Co dodawało mi jeszcze więcej poczucia skrępowania i upokorzenia to to, że dopiero co zaczęłam chodzić w pierwszych stanikach. Dla dziewczynek samo to, że zaczyna dojrzewać jest krępujące, a co dopiero przyglądanie się temu przez płeć przeciwną. Jednak najgorszym wydarzeniem z podstawówki było to, gdy poszłam skorzystać z łazienki. Nie wiedząc o tym, że trzech chłopców poszło za mną. Zapukali kilka razy w drzwi kabiny, w której przebywałam. Za każdym razem odpowiadałam, że jest zamknięte. W pewnym momencie drzwi się otworzyły i siedząc na toalecie zobaczyłam 3 śmiejących się ze mnie chłopaków. Usilnie próbowałam się zasłonić. W końcu stamtąd wyszłam i pobiegłam z płaczem do opiekunki świetlicy. Do dziś nie wiem jaka kara ich spotkała, ale pewnie zbyt mała.

     W gimnazjum praktycznie się ze mnie nie wyśmiewano. Był jeden chłopak, który ze mnie drwił. Nawet wyzwał mnie na siłowanie się na rękę. Wygrałam i wtedy zostawił mnie w spokoju. Mimo wszystko gnębiona byłam, także na prywatnych korepetycjach. Korzystałam z nich z 3 obcymi chłopakami. Jeden był miły. Reszta no cóż. Zabrali mój telefon i zaczęli przeglądać zdjęcia. Uciekali przede mną po cały budynku. Musiałam siłą odbierać moją własność. Gdy chciałam jednego z nich kopnąć, bo po dobroci nie chciał oddać mojego telefonu to zostałam uznana za wariatkę. Innym razem byłam wyśmiewana po niemiecku, abym nie zrozumiała. Jednak rozumiałam wszystko. To nie był koniec drwin w okresie gimnazjalnym. Na wakacjach jechałam z dwoma koleżankami na orlik. Na rowerach. W pewnym momencie z na przeciwka nadeszli trzej chłopacy. Jeden z nich chwycił za kierownicę roweru, na którym jechałam i wywrócił mój rower. W skutek czego nie tylko byłam poobijana, ale także stłukła mi się szybka telefonu, który miałam przy sobie. Wtedy jeszcze nie rozpoznałam w koledze, winowajcy mojego wypadku chłopaka z którym chodziłam kiedyś do przedszkola. Razem z koleżankami zignorowałyśmy ich i już bez przeszkód dotarłyśmy do celu. Niestety niedługo po przybyciu na miejsce przyszli tam, także chłopacy, którzy wcześniej mi się naprzykrzali. Byłam już wkurzona samym zrzuceniem mnie z roweru i rozbitym ekranem telefonu, ale to jak chłopak znający mnie z przedszkola zaczął mnie wyzywać od pasztetów przeważyło szalę. Zaczęłam biec w jego stronę, a ten nadal się ze mnie śmiał myśląc, że go nie dogonię. Jednak adrenalina zrobiła swoje i po chwili ciągnęłam go za bluzę w stronę płotu przez pół boiska. Nie ukrywam, w całej tej złości skopałam go, ale skończyło się tylko na jego utracie godności i wstydzie przed kolegami. 

     Ojczym także zawinił. Przez niego, a raczej dzięki niemu zobaczyłam jak bardzo trzeba ograniczyć zaufanie do innych osób. Nie była to bezbolesna lekcja. Rozstał się z moją mamą w bolesny sposób, ale nie chcę wnikać. W każdym bądź razie, gdy usłyszałam, że mamie coś się dzieje, pobiegłam odciągnąć od niej ojczyma. Chwyciłam go za nadgarstki, długo patrzyliśmy sobie w oczy i się szarpaliśmy. W pewnym momencie doszliśmy do krawędzi schodów przez dłuższą chwilę staliśmy nad nimi. Czułam, że zaraz mnie zrzuci. Pomyślałam tylko „no dajesz, jeszcze to popamiętasz”. Na szczęście w ostatniej chwili mama krzyknęła żeby mnie zostawił co go ocuciło. Ostatecznie ze schodów nie spadłam.

     Bardzo bym chciała, żeby to był koniec mojej opowieści. Jednak jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałam. Czyli przesłuchanie zamiast urodzin. Brzmi kiepsko i takie jest. A więc tak spotkałam się z tatą w moje urodziny, aby świętować. Liczyłam na miłą, radosną atmosferę. Za to dostałam przesłuchanie. Tata cały czas trzymał telefon na kawiarnianym stoliku co wzbudziło moją czujność. Dopytywał mnie o sytuacje finansową w domu. Wyliczał ile to niby jego zdaniem mamy pieniędzy itd. Jednak ja starałam się milczeć nie chciałam powiedzieć za dużo. Spędziliśmy tak parę godzin. Od tamtego czasu słowem się do niego nie odezwałam. 

     Nie zależnie od tego czego się dowiedzieliście. Jest jeszcze jeden szkopuł. Nigdy nie byłam zakochana, ani chociaż zauroczona. Te uczucia są mi obce. Mogę kochać rodzinę, czy przyjaciół, ale mam wrażenie, że nigdy nie będę zakochana jeśli chodzi o związek jaki tworzy się w parach. Czy jest mi z tego powodu smutno? Ani trochę, dla mnie to naturalne. Nie za bardzo rozumiem związki jakie tworzą pary. Dla mnie to nie pojęte oddawać się tak drugiej osobie. Nie mam, aż takiego zaufania do drugiej osoby


                                                                                                                                                  
Details about CANVAS 'Love Lost' Broken Heart Painting Gallery ...

.


     




      

       

Komentarze

  1. Może zacznę od tego skąd wziął się tytuł?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł wziął się z mojej sytuacji i chęci wyjaśnienia, szczególnie, bliskim mojego zdania. Że nie umiem za bardzo wyrażać emocji pokazuje im moje posty.

      Usuń
  2. A ile masz aktualnie lat?

    OdpowiedzUsuń
  3. A czy mam rozumieć że nie potrafisz o tym mówić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, ciężko mi mówić o uczuciach. Między innymi dlatego powstał blog ;)

      Usuń
  4. Napisałam do ciebie na wasttpadzie. Czy mogę się z tobą skontaktować jak nie jesteś tam dostępna?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Domowy Escape Roome dla fana Harrego Pottera

Schizofrenia na Youtube